ja – dominik i mój autyzm

 

Niedawno mama powiedziała mi, jak objawia się mój zespół Aspergera. Tym, że nic dla mnie nie ma znaczenia. Czasem myślę, że rzeczywiście tak jest. Przychodzą takie momenty, że nie zwracam uwagi na cały świat i swoje funkcjonowanie w tym świecie też nie. Mam zdiagnozowane zaburzenie, które właściwie wcale wydaje się nie przeszkadzać. Niedługo zostanie to wrzucone do jednego worka – spektrum autyzmu – gdzie wymieszam się z innymi, którzy nie mówią, mażą się odchodami, albo mówią za dużo i bez sensu, albo są genialni, zupełnie w tym geniuszu wyabstrahowani z otaczającej rzeczywistości, albo wegetują tak jak ja, bojąc się życia, odpowiedzialności i podejmowania decyzji.

Mam też świadomość, że są obok mnie osoby z zespołem Aspergera, które funkcjonują całkiem dobrze, spełniają się zawodowo, są samowystarczalne i zaradne. Przez lata żyłem w izolacji, odgradzając się od kolegów. Nie poznałem wtedy reguł panujących między nimi, takich które pomogłyby w zrozumieniu zasad społecznych, panujących w dorosłym życiu. Tak jest chyba do dzisiaj, tylko że ta patologiczna, bierna postawa wobec życia i samego siebie zaprowadziła mnie do małego pokoju, z którego nie bardzo mam ochotę wychodzić, w którym jest bardzo spokojnie i wygodnie, do którego nikt obcy nie wchodzi i raczej bym na to nie pozwolił, w którym najchętniej spędzam czas. Chodzenie do kina, czy na wystawy nie sprawia mi żadnej przyjemności. Zwyczajnie nie czuję takiej potrzeby. Za to czuję straszny dyskomfort przy wyjściu z domu, a każde środowisko zewnętrzne traktuję jak wylęgarnię zarazków. Wolałbym tego nie robić.

Gdyby nie konieczność zarobkowania, pewnie wcale bym nie wychodził z domu.

Nie mam zaufania do świata zewnętrznego i każdy jego przejaw to dla mnie zło konieczne. Przekłada się to na czynności, które pewnie dla innych są trywialne, jak wizyta w banku, sklepie, czy urzędzie. Za to ja tego nie znoszę.

Kiedyś wydawało mi się, że na siłę próbuję dostosować świat do siebie. Dzisiaj nawet nie wiedziałbym jak to zrobić. Tak dobrze jest mi w stworzonym przeze mnie mikroświecie.

To oczywiste, że mam mało doświadczeń życiowych, bo niby skąd miałbym je mieć, a wypracowany brak zaufania do świata daje mi poczucie olbrzymiej niepewności, kiedy muszę samodzielnie się w nim poruszać.

Mój stopień wyalienowania jest już tak wysoki, że nie potrafię o siebie zadbać. To znaczy, nie potrafię prowadzić higienicznie własnego życia, określać w nim celów i perspektyw. Przychodzą czasem momenty, kiedy bardziej wydaje mi się, że nauczyłem się nie potrafić. To trochę tak, jak wyuczona bezradność, którą z czasem akceptujemy i która zaczyna nas pożerać. I jeśli się temu nie przeciwstawimy, to pozostaniemy całkowicie bezradni i bezwolni.

Zastanawiam się, czy doszedłem do momentu, kiedy jestem gotowy do oduczenia się takiej bezradności i realizowania małych celów, powoli, ale konsekwentnie. To nie jest tak, że zupełnie nie potrafię tego zrobić.

Bardziej nie potrafię dobrać odpowiednich narzędzi, aby zrealizować nawet prosty plan. Z drugiej strony, obserwuję wielu ludzi, którzy jakoś te narzędzia zdobyli i bez względu na to, co w życiu robią, potrafią je stosować.

Niedawno  w naszej grupie samorzeczników rozmawialiśmy na temat odczuwania własnego autyzmu. Okazało się, że często pojawiają się trudności w przeżywaniu emocji – przeżywanie to ma bardzo intensywny charakter, silne emocje towarzyszą nam przez długi czas, zanim wygasną. To raczej charakterystyczne dla wielu osób z zespołem Aspergera. Pewnie dla osób neurotypowych coś może nie mieć znaczenia, a dla nas, to samo może okazać się emocjonalnym balastem. Zdarza mi się, że analizuję zupełnie błahe rzeczy i zachodzę w głowę, dlaczego sprawy miały taki obrót, a nie inny. Na pewno trudności w przeżywaniu, ale też w czytaniu i rozumieniu emocji innych stanowią poważną barierę w komunikacji i nawiązywaniu kontaktów.  Ja na przykład, kiedy chcę z kimś zwyczajnie pogadać, to nie potrafię tego zrobić. Zachowuję się wtedy dziwnie, a nawet czasem dziwacznie i inni zastanawiają się, o co mi chodzi. Zdarza się, że wygaduję głupoty, co wywołuje u innych zdziwienie, a nawet niechęć. Mam tego świadomość, ale nie potrafię nic z tym zrobić.

Brałem już udział w wielu programach aktywizacji zawodowej i wiele razy próbowałem zmieniać zajęcie.

A to praca kończyła się razem z końcem programu aktywizacyjnego, a to pracodawca obawiał się osoby w spektrum, a to moje dziwne zachowanie nie było dobrze odbierane w miejscu pracy.

Znów szukam zatrudnienia. Przy kolejnych rozmowach rekrutacyjnych zastanawiam się, czy w ogóle wspominać o mojej diagnozie. Już kilkakrotnie doświadczyłem tego, że pomimo pozytywnego wyniku rekrutacji, po okazaniu orzeczenia, nie podpisywano ze mną umowy.

Autyzm – to również problemy z gromadzeniem doświadczeń i wykorzystywaniem własnych kompetencji. To trochę tak, jakbym przechodził przez kolejne etapy życia, a one nie powodowały żadnych, albo powodowały bardzo niewielkie zmiany w moim sposobie myślenia – o mnie, o innych, o moim miejscu w świecie. Nierzadko wycofuję się z własnych decyzji, pozwalając podejmować je innym – za mnie, tak, jakbym bał się, albo nie chciał brać odpowiedzialności za kierowanie własnym postępowaniem.

Może jest tak dlatego, że boję się oceny, żyję w ciągłej niepewności i lęku, a nie bardzo mam komu o tym opowiedzieć.

Wczoraj złożyłem kolejny raz CV, mając nadzieję na kolejny staż, a być może, w przyszłości zatrudnienie.

Nikt mnie w tym nie wspierał. Fakt, może byłem trochę osamotniony, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało i nie czułem potrzeby dzielenia się z nikim swoimi wątpliwościami i obawami.

Zdałem sobie sprawę, że potrzebne mi jest miejsce, które będzie gotowe na to, żeby mnie przyjąć. Nie wiem, czy takie znajdę, ale będę próbował.

Czuję, że mam w sobie odwagę. Nie boję się nowych miejsc. Oczywiście, na początku czuję się trochę niepewnie, ale może jest też tak, że z czasem nabieram pewnej obojętności. Po prostu jestem jaki jestem, z całym zbiorem moich indywidualnych cech i tylko szukam miejsca, gdzie byłbym potrzebny.

Nie bardzo potrafię zarządzać sobą w czasie. Rzadko coś planuję, a jeśli już zaplanuję, to często plan nie jest w pełni realizowany. Prozaiczne czynności potrafią się nieznośnie przeciągać, za późno wychodzę z domu, kiedy jestem umówiony na określoną godzinę, w ogóle zdarza mi się wykonywać zadania na „ostatnią chwilę”, robiąc wiele rzeczy w napięciu i pośpiechu.

Ta moja dziwaczność jest trochę jak skaza. Dlatego trudno jest znaleźć przyjaciół w życiu i w pracy, w której często brakuje profesjonalnego wsparcia. Moja umiejętność nawiązywania prawidłowych relacji społecznych pozostaje mocno upośledzona. Pewnie dobrym rozwiązaniem byłyby programy zatrudnienia wspomaganego, a tego ciągle brakuje. Mało jest trenerów pracy, którzy odgrywają rolę pewnego rodzaju „buforu” pomiędzy zatrudnionym niepełnosprawnym a pracodawcą. W rezultacie my – znajdujący się w spektrum autyzmu – sami próbujemy stawiać czoła różnym wyzwaniom, nie tylko związanym ze środowiskiem miejsca pracy i rzadko są to próby udane.

Zapewne posiadam jeszcze takie cechy, których do tej pory nie zdołałem poznać. Problem polega na tym, jak zostanie to odebrane przez otoczenie i czy będę potrzebował tłumacza – psychologa, który wyjaśni innym moje zachowanie.