Jak wyglądałby świat, gdybyście mogli go urządzić po swojemu? Albo jak wyglądałby Wasz jeden wymarzony dzień? Jaki jest Wasz ulubiony sen?

Autorki projektu, studentka reżyserii Karolina Przystupa oraz scenografka Magda Mucha zapraszają osoby ze spektrum autyzmu do podzielenia się swoimi przemyśleniami na temat wymarzonych światów osób z ASD. Na podstawie przesłanych tekstów chciałyby stworzyć krótkie filmy i oddać w nich głos osobom z autyzmem.

Dwa lata temu Karolina Przystupa zrealizowała spektakl „Dziwny przypadek psa nocną porą” Simona Stephensa (na podstawie powieści Marka Haddona). Tam główny bohater Christopher – 15-latek z zespołem Aspergera opowiada swój ulubiony sen, przedstawiający świat bardzo podobny do tego, który przyszedł do nas wraz z kwarantanną. Sen stanowi punkt wyjścia do projektu.

Kiedy spałem, miałem jeden ze swoich ulubionych snów.

W tym śnie prawie wszyscy ludzie na świecie giną od wirusa. Nie jest to normalny wirus. Przypomina raczej wirus komputerowy. Ludzie się nim zarażają z powodu tego, co mówi zarażona osoba, i tego, co robi z twarzą, kiedy to mówi, a to oznacza, że ludzie mogą się zarazić także oglądając zarażoną osobę przez telewizję, z czego z kolei wynika, że wirus bardzo szybko rozprzestrzenia się po całym świecie.

Kiedy ludzie łapią wirusa, siedzą na kanapie i nic nie robią, przestają jeść i pić, i umierają.

W końcu na świecie zostają tylko ludzie, którzy nie patrzą nikomu w twarz i którzy nie rozumieją znaczenia tych obrazków z minami.

I ci ludzie to właśnie takie wyjątkowe osoby jak ja. Lubią być sami i prawie wcale ich nie widzę, bo są jak okapi w dżungli w Kongo. Okapi to gatunek antylopy, bardzo płochliwy i rzadki.

Mogę podróżować po całym świecie i wiem, że nikt nie będzie ze mną rozmawiał, dotykał mnie ani zadawał mi pytań. A gdybym nie chciał nigdzie jechać, to nie muszę, mogę zostać w domu i przez cały czas jeść brokuły, pomarańcze i lukrecjowe tasiemki albo przez cały tydzień grać w gry komputerowe, albo mogę po prostu siedzieć w kącie pokoju.

Wychodzę z domu taty, idę ulicą, jest bardzo cicho, chociaż jest środek dnia, słyszę tylko śpiew ptaków, szum wiatru i czasami w oddali huk zawalających się budynków, a jeżeli stanę bardzo blisko świateł ulicznych, słyszę ciche szczęknięcie zmieniającego się światła.

Wchodzę do domów innych ludzi, udaję detektywa, mogę rozbijać okna, żeby dostać się do środka, bo ludzie nie żyją i to nie ma znaczenia. Wchodzę do sklepów i biorę, co chcę.

Wyciągam drabinę z furgonetki taty i wspinam się na dach, a kiedy dochodzę do krawędzi, kładę drabinę nad przerwą i przechodzę na drugi dach, bo we śnie wolno robić wszystko.

Potem znajduję kluczyki do czyjegoś samochodu, wsiadam i jadę. Jeżeli nawet o coś stuknę, to nie ma znaczenia, jadę nad morze, parkuję samochód, wysiadam i pada deszcz. Biorę lody ze sklepu i zjadam. Potem schodzę na plażę. Plaża jest pokryta kamieniami i piaskiem, na cyplu stoi latarnia morska, ale nie świeci, bo latarnik też nie żyje.

Staję na brzegu, fale przypływają i zalewają mi buty. Nie idę popływać, bo w morzu mogą być rekiny. Stoję i patrzę na horyzont, wyciągam długą metalową linijkę, przykładam ją do linii oddzielającej morze od nieba i demonstruję, że linia ta jest zakrzywiona i że ziemia jest okrągła. A fale podchodzą i zalewają mi buty, a potem cofają się w pewnym rytmie, tak jak w muzyce albo bębnieniu.

Potem biorę suche ubranie z domu nieżyjącej rodziny. Wracam do domu taty, tyle że to już nie jest dom taty, tylko mój. Robię sobie jedzenie z czerwonym barwnikiem spożywczym, a potem oglądam film o Układzie Słonecznym i idę spać.

Potem sen się kończy i jestem szczęśliwy.